sobota, 7 stycznia 2012

National Aquarium in Baltimore

Baltimore jest to miasto położone 60 mil na północ od Waszyngtonu w stanie Maryland. Stało się naszym celem nie ze względu na swoje wątpliwe walory estetyczne, lecz ze względu na fantastyczne oceanarium. 
National Aquarium in Baltimore jest jednym ze wspanialszych oceanariów na świecie. Wygrało w 2008 roku nagrodę za najlepszą wystawę od Association of Zoos and Aquariums. Zainteresowanych dokładniejszymi informacjami na temat wystaw odsyłam do linku powyżej.
Jak każde amerykańskie muzeum i to było imponujące wielkością. Niestety za wstęp trzeba było zapłacić, ale nie po to lecieliśmy 12 godzin za ocean, żeby siedzieć w domu i liczyć kasę:P Przyjechaliśmy dosyć wcześnie, postaliśmy chwilę w kolejce i nareszcie mogliśmy podziwiać dziwy oceanów i mórz hoho. Przy kupnie jakiegokolwiek biletu wstępu z reguły dostaje się mapkę obiektu z najciekawszymi informacjami. Są one zawsze czytelne, kolorowe i bardzo pomocne, bo można się tam zgubić jak w Ikei! Zazwyczaj również przy wejściu stoi fotograf, każą Ci stanąć na krzyżyku, uśmiechać się, a przy wyjściu możesz kupić sobie jedną fotkę na tle rybek za tylko paręnaście baksów. Dobre sobie. Czy ja wyglądam na głupią?:P
Mam zachowane wszystkie mapki i bilety jakie kiedykolwiek podczas naszej podróży dostaliśmy, także bazując na tym mogę teraz wszystko dokładnie opisać. Akwarium było podzielone na trzy części - Glass Pavilion, Pier 4 Pavilion i Pier 3 Pavilion. Pier, ponieważ mam wrażenie, że część budynku unosiła się nad wodą;-) Ponieważ w cenie biletu było również kino 4D oraz The Dolphin Show, które były o określonych godzinach, zaczęliśmy zwiedzanie od Glass Pavilion. Wystawa tam się znajdująca nosiła nazwę Animal Planet Austalia: Wild Extremes. Zajmowała trzy poziomy i przedstawiała różne gatunki gadów, ryb, ptaków i innych zwierzątek prosto z Australii.
Idąc pomiędzy skałami i licznymi drzewami tylko spojrzenie w szklany dach i barierki przypominało, że jesteśmy w oceanarium, a nie w sercu australijskiego lasu.



Barwne papużki latały gdzie chciały. Nie były skrępowane klatkami, ani żadnymi ogrodzeniami.

Za wielkimi taflami szkła znajdowały się ogromne zbiorniki wodne, gdzie w warunkach przypominających ich naturalne siedliska żyły żółwiki słodziachy...

... oraz krwiożercze potwory - aligatory:P


Kamilowi żółwik też się spodobał.

W celu uzyskania jak najbardziej zbliżonych warunków życia zadbano również o część nadwodną. Utrzymywano tam odpowiednią temperaturę i wilgotność powietrza, zgodną z warunkami naturalnymi.

W następnej kolejności udaliśmy się do Pier 4 Pavilion, gdzie odbywało się The Dolphin Show, oraz była wystawa Jellies Invasion: Oceans out of Balance. Zawsze bałam się meduz mimo, że te nasze bałtyckie ponoć nie parzą (jestem pewna że to bzdura, kogo jeszcze poparzyły oprócz mnie?). No i wyszło na to, że miałam rację, meduzy są niebezpieczne. Okazuje się, że przybywa ich tak dużo, że wypierają inne gatunki.



 Nigdy wcześniej nie widziałam na żywo delfinów (tak mi się przynajmniej wydaje) i byłam zachwycona tym co zobaczyliśmy. Amfiteatr był ogromny. Musiał być, bo rocznie oceanarium odwiedza ponad 1,5 miliona turystów. Po bokach były powieszone duże ekrany, aby każdy, nawet z najwyższych rzędów mógł zobaczyć widowisko. My usiedliśmy w niższym rzędzie zaraz obok oznaczonego "wet area".




Delfiny to bardzo mądre ssaki. A przynajmniej takie sprawiały wrażenie, bo wszystko co mówili do nich trenerzy łapały w lot. Skakały, tańczyły z trenerami, grały w piłkę, pozowały do zdjęć - wszystko to na pewno było wyćwiczone i zaplanowane, ale ogólny efekt był naprawdę zdumiewający.





Na znak dany przez trenerkę delfiny podniosły ogony i przepływając wzdłuż ścian zbiornika chlapały ogonami na siedzących najniżej ludzi. Potem położyły łebki na krawędziach i pozowały do zdjęć uśmiechając się po delfiniemu;-)


Po zakończonym pokazie zeszliśmy poziom niżej gdzie przez szyby można było podziwiać delfiny pływające w głębokim na 10 czy 15 metrów basenie.


Cały pokaz trwał około 25 minut, było to najlepsze przedstawienie jakie w życiu widziałam. Delfiny są taaakie kochane <3
Następnie udaliśmy się do największej części obiektu, czyli Pier 3 Pavilion. Zwiedzanie zaczynało się przy bąbelkowych tubach.

Sfotografowałam się z również z moim przodkiem - rybą nadymką:D


Cały pawilon obejmował 5 pięter. Cała trasa była po kolei wyznaczona, zaczęliśmy przy wielkim zbiorniku z płaszczkami i wielkimi żółwiami. Poziom ten nazywał się Wings in the Water.


Poziom drugi czyli Maryland: Mountains to the Sea przedstawiał zwierzęta mieszkające w stanie Maryland.

Poziom trzeci Surviving Through Adaptation opowiadał o zwierzętach żyjących na dużych głębokościach, które miały niesamowite zdolności adaptujące.

Aby dostać się na kolejne piętro wykorzystywaliśmy ruchome schody. Nad zbiornikiem z płaszczkami otwierała się ogromna klatka schodowa, z schodami przecinającymi przestrzeń. Jadąc schodami podziwialiśmy szkielet wielkiego wodnego stworzenia.

Na czwartym piętrze znajdowała się wystawa zatytułowana Sea Cliffs, Kelp Forest, Pacific Coral Reef, Amazon River Forest, co tłumaczone na polski znaczy morskie klify, las glonów, rafy koralowe, amazońska rzeka.

Ostatni poziom był zatytułowany Upland Tropical Rain Forest, Hidden Life. Wchodząc tam czuliśmy się jak w prawdziwej dżungli;-)

Tak jak w szklanym pawilonie, ptaki tam żyjące miały pełną swobodę ruchów.



Gdy już byliśmy na samej górze czas było zejść w dół;-) Niesamowity, wysoki na pięć pięter zbiornik przedstawiał faunę i florę Atlantic Coral Reef. Niesamowita kręcona rampa prowadziła na sam dół do obszaru nazwanego Open Ocean. Stanięcie oko w oko z rekinem to zapierające dech w piersiach przeżycie.

Na samym końcu poszliśmy do kina 4D. Niestety wyświetlali tam film o Antarktydzie i strasznie zmarzłam!;-)

5 komentarzy:

  1. A te wycieczki po oceanarium i w tym muzeum to robiliście sobie w dniach wolnych od pracy czy potem jak już tylko podróżowaliście?

    OdpowiedzUsuń
  2. Baltimore odwiedziliśmy 1.08.2010 w jeden z naszych dni wolnych;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aha. Jeszcze jedno pytanie. Pisałaś wcześniej, że nie mieliście już potem samochodu, a komunikacja miejska jest dosyć słaba. To jak tam się dostaliście? Bo 60 km to trochę jest... Chyba nie rowerami? :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystkie dalsze wyprawy w trakcie pracy odbyliśmy w trakcie tych trzech tygodni kiedy mieliśmy samochód.

    OdpowiedzUsuń
  5. Aha, dzięki za odpowiedź.

    OdpowiedzUsuń