sobota, 31 grudnia 2011

Lansdowne Village Green

9 godzin dziennie, 5 dni w tygodniu, 15 tygodni. Tyle, a nawet więcej spędziliśmy na Lansdowne VG, czyli naszym ukochanym basenie. Do naszych obowiązków należało cogodzinne sprawdzanie stanu wody (stężenie chloru i pH),

piątek, 30 grudnia 2011

20872 Isherwood Terrace #100, 20147 Ashburn, VA

No i zaczęło się. Jako, że przyjechaliśmy na sam początek sezonu basenowego i jeszcze nie było wystarczającej liczby ratowników, pracowaliśmy przez pierwsze trzy tygodnie non stop. Z jednej strony fajnie, bo jeśli pracuje się powyżej 40 godzin w tygodniu to pracodawca płaci za każdą następną 150% stawki godzinowej. My robiliśmy 63h a chłopaki 70h tygodniowo, zatem nadgodzin sporo. Ale jak długo można pracować po 9-10 godzin dziennie? Nas wystawiono na trzytygodniową próbę. Co tydzień dostawaliśmy od Aarona schedule z rozpiską kto i kiedy pracuje, co tydzień pytanie "Aaron, what's new in the schedule?" I ta jego mina... Tak czy inaczej pierwsze trzy tygodnie dały nam mocno w kość, ale zarobiliśmy tak dużo, że stać nas już było na samochód. Co prawda zdarzało się, że co poniektórzy zasypiali na podłodze czekając na obiad i nie mieliśmy sumienia Go budzić, ale w ogólnym rozrachunku wyszliśmy na plus.

czwartek, 29 grudnia 2011

Trudne nowego poczatki, czyli lifeguarding w polskim wydaniu!

Naszym supervisorem został Aaron. Malutki, chudziutki, młodszy od nas. Wyluzowany, sympatyczny i . . . zszokowany, że może się z nami po angielsku dogadać;-) Zabiera nas na nasze baseny, pokazuje co i jak, abyśmy następnego dnia mogli zacząć pracować. Odczynniki chemiczne, chlor, kwas i obsługa pomp przyprawiały mnie o gęsią skórkę, ale na szczęście nie musiałam sama się tym zajmować - przydzielono nas (mnie i Kamila) do 2 osobowego basenu. Piotrek i Łukasz nie mieli tyle szczęścia - dostały im się baseny jednoosobowe, co oznaczało straszną nudę.
Do pracy było daleko - 8 km w jedną stronę, zatem musieliśmy zaopatrzyć się w rowery. Jednak przez pierwszy tydzień Aaron woził nas swoim BMW, bo nie miał czasu zabrać nas do Walmartu, co nam było bardzo na rękę:D  Kiedy w końcu znalazł czas i bagażnik na rowery okazało się, że rowerów ma być cztery, a miejsce przewidziane na haku było tylko na trzy . . . Przymocowywanie czwartego roweru na wstążkę do bagażnika całkiem nowego BMW i jazda po autostradzie 'oby tylko nie spadły' to jest coś czego nigdy nie zapomnę. A ile przy tym było śmiechu;-)

Jak to sie wszystko zaczelo?

Pewnego pięknego dnia pod koniec 2009 roku mój znajomy powiedział, że jedzie do USA do pracy w wakacje i musimy (ja i Kamil) z nim pojechać. Pierwsza moja myśl "jaaasne", szczególnie, że miała to być praca na basenie jako ratownik a ja, mimo że pływać umiem to ratownikiem WOPR nigdy nie byłam (i nie zamierzam). Na szczęście (wtedy tak nie pomyślałam;)) pomysłem zainteresował się mój chłopak. Przekonał szybko swoich rodziców i nie pozostało mi nic innego jak jechać z nimi. Nie wyobrażałam sobie pozostania w Polsce bez Niego przez 4 miesiące (tyle miał trwać wyjazd). To oznaczałoby koniec naszego związku, a ja kończyć go nie zamierzałam;-) Wreszcie i ja zapaliłam się do tego projektu, pozostało mi najtrudniejsze zadanie - przekonać moich rodziców. Nie było to łatwe zadanie, miałam wtedy 21 lat i pozwolenie mi na samodzielny wyjazd za ocean wydawało się moim rodzicom szaleństwem. Dzięki mojemu uporowi udało mi się jednak i zgodę na wyjazd dostałam. Zawsze żartuję, że argumentem, który przekonał moich rodziców było to, że tak na prawdę Stany nie są daleko. A już na pewno zdecydowanie bliżej niż Bieszczady - podróż do USA zajmuje około 12 godzin, w Bieszczady jedzie się 24h pociągiem!;D
Załatwienie wszystkich formalności trochę trwało - rozmowa z pracodawcą na Skype, podpisanie umów z biurem podróży w Polsce, wiza, paszport w końcu bilety lotnicze. Jednak dzięki pomocy biura w Polsce wszystko szło sprawnie mimo odległości. Odbyliśmy szkolenie na ratowników amerykańskiego czerwonego krzyża i byliśmy gotowi do pracy.

piątek, 23 grudnia 2011

Pierwszy post

   Po wielu podejściach zdecydowałam się na opisanie naszych podróży po Stanach. W formie elektronicznej, bo matematycy są leniwi. No i będzie fajna pamiątka jak już będę stara i nie będę nic pamiętać. Dlaczego teraz? Zapewne zmotywowało mnie to, że powinnam kończyć pisanie mojej pracy inżynierskiej i robię wszystko aby to odłożyć na później;-)