niedziela, 30 września 2012

Co robić w wolny wieczór na odludziu

Codzienna praca była bardzo wyczerpująca i po powrocie do domu najczęściej miałam ochotę po prostu iść spać. Jednak trochę rozrywki każdemu jest potrzebne i o dziwo nie jestem tu wyjątkiem. Postanowiłam zatem sporządzić listę rzeczy, które można robić w wolny wieczór, kiedy się jest na maksa zmęczonym i mieszka na odludziu;-)

Burger Queen i nowy California Whopper z zielonym czymś w środku. Nie mówię o sałacie.

czwartek, 27 września 2012

24/25.07.2011 Atlantic City, NJ

Mieliśmy niesamowity komfort pracowania ile dusza zapragnie i brania dnia wolnego kiedy nam pasuje. Korzystaliśmy więc z tego do granic możliwości i przez 3 miesiące wzięliśmy tylko 3 dni wolne. Nie można jednak powiedzieć, że zajmowaliśmy się wtedy Nic_Nie_Robieniem, wręcz przeciwnie, urlop był bardziej wyczerpujący niż dni pracy. Działo się tak ponieważ jeden z naszych węgierskich przyjaciół był supervisorem i miał samochód, więc w każdy poniedziałek urządzał sobie wycieczkę, na którą zgodził się nas zabierać.

środa, 26 września 2012

Lokatorzy czyli miłość polsko-bułgarsko-rosyjsko-węgierska

Vladimira, Gabriela, Sonia i Alisa - nasze wspaniałe lokatorki. Mira i Gabi z Bułgarii, Sonia i Alisa z Rosji. Wszystkie płynnie mówiące po angielsku, więc z dogadaniem się nie było problemu. Może poza ustaleniami dotyczącymi sprzątania - takich prosiaków jak Rosjanki nigdy nie spotkałam i podejrzewam, że nigdy nie spotkam. Czy spanie ze wszystkimi swoimi ubraniami w łóżku i niesprzątanie swojej łazienki chyba nigdy jest wystarczająco okropne? Jak kogoś to nie przekonuje, to jeszcze mogę parę przykładów podać, ale to już prywatnie, bo nie będę wszystkich narażać na czytanie o tym. Poza tym dziewczyny bardzo wesołe i sympatyczne, od razu złapaliśmy dobry kontakt. Po jakimś czasie do naszej paczki dołączyli Węgrzy w imponującej liczbie 6 potężnych chłopów, którzy oprócz bardzo dobrego angielskiego charakteryzowali się poczuciem humoru i pogodą ducha. Mieszkali w bloku obok, więc ogólnie wieczory mieliśmy wesołe. Co prawda ja z Kamilem nie mieliśmy tyle zdrowia, żeby codziennie siedzieć do rana z nimi nad piwem, ale często wspólnie się bawiliśmy, czego dowodem są załączone zdjęcia:-) [fotki nie mojego autorstwa, nie mam pojęcia czyim aparatem]

Gabi, K. Mira i ja na Pool Party

sobota, 22 września 2012

Dzień z życia Pool Manager'a

Wersja normal.
Pobudka o 8, o ile nie mam w planach skypowania z rodzicami (wtedy na nogach już o 7). Śniadanie czyli tosty z chleba wieloziarnistego plus kawa z ekspresu, z bitą śmietaną i syropem. Szybkie kanapki do pracy, rower pod pachę i jedziemy.

środa, 19 września 2012

Asburn Village Woods

Basen Kamila. Najlepszy basen. Cichy, spokojny, mało ludzi. Można spokojnie pływać nie bojąc się wpadnięcia na kogoś, kto lubi sobie postać w basenie. 

wtorek, 18 września 2012

Ashburn Village Mills

W 2010 roku pracowaliśmy jako szeregowi ratownicy. Rok później mieliśmy wybór: albo pracę na ukochanym Lansdowne we dwójkę w pełnym wymiarze godzin za niską stawkę lub awans na stanowisko manager'a basenu, wyższą stawkę, co najmniej 50 godzin i inny basen. Co nas przekonało do opcji drugiej to fakt, że mieliśmy pracować oddzielnie, co pozytywnie wpłynęło na nasze relacje:-)

poniedziałek, 17 września 2012

05/2011 welcome back

Wylądowaliśmy na Washington Dallas IAD razem z wielką grupą polskich uczestników Odysei Umysłu, więc zrobił się godzinny zator przy okienkach z urzędnikami emigracyjnymi. ( właściwie to nie wiem jak nazywa się funkcja, która te osoby pełnią, wypytują o cel podróży i 'takie tam') W końcu udało nam się odebrać nasze wirujące walizki i ruszyliśmy do wyjścia. Tym razem nie zadeklarowaliśmy posiadania mięsa, wiec przez nikogo nie zatrzymani poszliśmy "pod budki telefoniczne". Gdy zobaczyłam po roku znajome miejsce, łza mi się w oku zakręciła. Wiem, jestem dziwna, ale taka sentymentalna ze mnie osoba:-)

http://en.wikipedia.org/wiki/Washington_Dulles_International_Airport

czwartek, 13 września 2012

Przygotowania do drogi

Z bagażem doświadczeń z poprzedniego roku, pakowanie walizki na kolejny wyjazd nie przysporzyło mi wiele kłopotu. Tym razem nie wzięłam praktycznie nic...

poniedziałek, 10 września 2012

Home, sweet home.

Mądre przysłowie mówi "wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej". Gdańsk jest moim miejscem na Ziemi, pomimo tylu wad, które zamiast być usuwane, mnożą się w zastraszającym tempie, tu chcę mieszkać i żyć na co dzień. Na wakacje jednak wybieram USA:-)
Po powrocie wiedziałam, że chcę tam wrócić. Zwiedziliśmy East Coast, marzył mi się Wild Wild West. Trzeba był tylko się zastanowić, czy nadal chcemy pracować jako ratownicy. Po przejrzeniu wielu stanowisk postanowiliśmy odnowić kontrakty ze starym pracodawcą. Bycie ratownikiem nie jest moją zawodową ambicją, ale spośród wszystkich wakacyjnych stanowisk, uważam je za najlepsze dla mnie. Nie chciałam być kelnerką, ani sprzątać w hotelu, praca w parku rozrywki może byłaby fajna, ale naciskanie guzika START przez cały dzień na kolejce górskiej to mało rozwijające zajęcie, do tego mało płatne. W związku z tym, że latem 2010 nasz pracodawca był bardzo z nas zadowolony, zaproponował nam współpracę na odrobinę innym stanowisku, w większym wymiarze godzin i lepiej płatną. Przesądziło to sprawę i podpisaliśmy kontrakty na stanowisko Pool Manager :-)


Trzeba było 'jedynie' zdać wszystkie egzaminy w połowie maja zamiast w połowie czerwca i byliśmy gotowi do drogi:-)

sobota, 1 września 2012

24/25.09.2010 Pożegnanie ze Stanami (tylko na 8 miesięcy;))

Ostatni wieczór był ciężki. Wyszliśmy na pokład podziwiać ocean nocą i pogapić się ze smutkiem w fale. Kończył się rejs, kończyły się Stany, kończyła się przygoda. Byliśmy zmęczeni podróżowaniem, to prawda, ale rejs i możliwość nietroszczenia się o nic dodała nam sił. Z drugiej strony wracaliśmy do rodziny, do przyjaciół do polskiego jedzenia a CHLEBA przede wszystkim! We wszystkim trzeba szukać dobrych stron, prawda?;-)


23.09.2010 Bahamas Cruise 3. Day: Great Stirrup Cay

Słodkiego lenistwa nigdy za wiele. Z samego rana po wyjściu na pokład naszym oczom ukazała się mała, bezludna wyspa, w całości należąca do naszego armatora. Statek stał w sporej odległości od brzegu, a ponieważ nie było tam portu, na wyspę można się było jedynie dostać wsiadając na mały (w porównaniu z naszym wycieczkowcem) stateczek, który wyrzucał turystów prosto na plażę.