czwartek, 27 września 2012

24/25.07.2011 Atlantic City, NJ

Mieliśmy niesamowity komfort pracowania ile dusza zapragnie i brania dnia wolnego kiedy nam pasuje. Korzystaliśmy więc z tego do granic możliwości i przez 3 miesiące wzięliśmy tylko 3 dni wolne. Nie można jednak powiedzieć, że zajmowaliśmy się wtedy Nic_Nie_Robieniem, wręcz przeciwnie, urlop był bardziej wyczerpujący niż dni pracy. Działo się tak ponieważ jeden z naszych węgierskich przyjaciół był supervisorem i miał samochód, więc w każdy poniedziałek urządzał sobie wycieczkę, na którą zgodził się nas zabierać.

Trasa z Ashburn do Atlantic City to 220 mil/350km, czyli całkiem sporo. Mieliśmy tylko jeden dzień, a 700km i 4h jazdy w jedną stronę nie pozostawiało wiele czasu na zwiedzanie. Postanowiliśmy zatem wyjechać dzień wcześniej wieczorem i przenocować na miejscu, aby mieć cały dzień na przyjemności.
Zajechaliśmy do miasta grubo po północy, podejrzewam okolice 1AM. Zaczęliśmy szukać taniego hostelu, aby nasze studenckie kieszenie zbytnio nie ucierpiały. Szukaliśmy w samym centrum i znaleźliśmy nocleg za $30 od osoby, czyli w miarę przystępna cena. Zostawiliśmy rzeczy w pokojach i ruszyliśmy na podbój miasta nocą, bo w końcu Atlantic City to tzw Las Vegas Wschodniego Wybrzeża.

Przed drzwiami do naszych pokoi. Standardowy, amerykański motel z galerią, wszystkie tak wyglądają;-)

Atlantic City jest to miasto założone w 1854 roku. Jest położone nad brzegiem oceanu i jest centrum hazardu na wschodnim wybrzeżu. Właśnie w tym miejscu zostało wybudowane pierwsze kasyno po tej stronie kontynentu. Miało ambicję zostać drugim Las Vegas, ale nie szczerze mówiąc nie dorasta mu do pięt.  Kasyna są z lat 80. i widać to w kiczowatej architekturze fasad i wnętrz. Miasto jest szare i smutne, gdy tylko wyjedziemy z cienia wieżowców przy marinie widać ogromną różnicę klas i zamożności mieszkańców. Wygląda to naprawdę przygnębiająco i nie pozostawiło na żadnym z nas dobrego wrażenia. Jest to kolejny przykład, że amerykańskie miasta wcale nie są takie fajne, jak wszyscy myślą.

Szare ulice Atlantic City
Atlantic City jest też nazywane 'Monopoly City' ponieważ amerykańska wersja popularnej  gry Monopol zawiera lokacje właśnie z tego miasta (i okolic).

Zaciekawił mnie znak drogowy "Deaf Child Area" czyli ostrzeżenie, że w sąsiedztwie mieszka niedosłyszące dziecko. Sprytne.

Widziane z okna naszego samochodu najdroższe i 'najlepsze' hotele w mieście. Nic ciekawego.

Jeden z niewielu ciekawych domów, usytuowany nad brzegiem oceanu.
Rozczłonkowany (przez mewy?) krabik ;-(

Nigdy jednak nie powiem, że podróż do Atlantic City była błędem, czy że mi się nie podobało lub nie było warto. Ach było warto! Pierwszy raz w kasynie zrobił na mnie wielkie wrażenie. Wchodzi każdy kto chce, wystarczy wrzucić dolara do pierwszej lepszej maszyny i można zacząć grać! Ja postanowiłam nie wydać więcej niż $5 i taki też banknot wrzuciłam. Po paru najniższych obstawieniach wygrałam! Odeszłam więc od maszyny uprzednio wydrukowawszy z niej bilecik informujący ile mam kasy i poszłam do następnej (ach to prawdopodobieństwo). Gdy pomnożyłam pieniądze na kolejnej maszynie, przeniosłam się na kolejną i kolejną... Aż uzbierałam ponad $70;-) Wtedy zaczęłam dużo przegrywać i skończyłam zabawę z kuponem na ponad $60. Szczerze mówiąc nie wierzyłam własnemu szczęściu i co chwila latałam po kasynie w poszukiwaniu chłopaków (który grali przy stołach w Black Jacka) i chwaliłam się coraz to wyższą sumą. Oni też nie mogli uwierzyć, bo sami za dużo szczęścia nie mieli. Wypad do kasyna okazał się więc dla mnie bardzo szczęśliwy i wycieczkę do AC miałam za darmo;-) Ale ostrzegam! Niech nikt nie pomyśli, że to tak łatwo wygrać. Miałam naprawdę szczęście i przy kolejnej wizycie w kasynie nie było już tak różowo, więc uwaga na swoją kasę;-) Wg mnie najlepiej założyć sobie z góry ile chcemy przeznaczyć na zabawę i tego się trzymać, nie wydawać ani grosza więcej. Wtedy na pewno nie zepsujemy sobie humoru pustym portfelem i odmawianiem sobie kolacji w dobrej restauracji;-)

Istvan w hotelu i kasynie Trump: Taj Mahal

Nasza czwórka przed Trumpem o 3 nad ranem.

Na dolnej kondygnacji widać parę automatów, a było ich zdecydowanie więcej. Ogromna sala i same automaty...
Po około 2 godzinach udało nam się uwolnić od hazardowego szaleństwa (wciąga!) i poszliśmy na całkiem fajny deptak spacerowy wzdłuż oceanu. Pogoda była nieciekawa, zero słońca, dużo wiatru. Nie było jednak zimno, więc położyliśmy się na plaży, niedaleko budki ratowników. Plaża też była niefajna, bo piasek był strasznie brudny, aż czarny, więc nie można było się w nim wytarzać jak to ja mam w zwyczaju. Ocean też nie był najcieplejszy, ale zaprawieni kąpielami w Bałtyku, wejdziemy do każdej wody:D

W tle najdroższe kasyna.


Jelitkowo?
Wyjazd bardzo udany, poczuliśmy przedsmak naszej podróży 'after work'. Warte odwiedzenia i stracenia paru $$ ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz