Słodkiego lenistwa nigdy za wiele. Z samego rana po wyjściu na pokład naszym oczom ukazała się mała, bezludna wyspa, w całości należąca do naszego armatora. Statek stał w sporej odległości od brzegu, a ponieważ nie było tam portu, na wyspę można się było jedynie dostać wsiadając na mały (w porównaniu z naszym wycieczkowcem) stateczek, który wyrzucał turystów prosto na plażę.
Tak bardzo spodobało nam się nurkowanie z rurką dnia poprzedniego, że postanowiliśmy zrobić to jeszcze raz, tym razem na sztucznych rafach przy brzegu naszej wysepki. Za tą przyjemność liczono sobie 30$ niezależnie, czy miało się swoją maskę i rurkę, czy też wypożyczało na brzegu. My płacić nie zamierzaliśmy za zanurzanie głowy w oceanie i wzięliśmy ze sobą okularki pływackie. Jedyny mankament był taki, że co chwila trzeba było się wynurzać po powietrze. A plusy? Było za darmo i bez obowiązkowego kapoka (jak było w przypadku pływania z rurką)
Bladego pojęcia nie mam co to za rybki, ale było ich mnóstwo!
Moim zdaniem wyglądam jak żółw. Co najmniej dziwnie:P
Do nogi przywiązywaliśmy sobie jedyną pozostałą nam deskę i nurkowaliśmy pomiędzy wysypanymi kiedyś na dnie wielkimi głazami. Ryb było naprawdę dużo, pięknych, kolorowych i niespecjalnie uciekających przed człowiekiem.
A w tle jak duch - Kamil ;-)
Nie potrafię odgadnąć czyje stopy załapały się na zdjęciu. Piotrek?;-)
Kiedy nasze kończyny pomarszczyły się tak, że nie sposób było na nie patrzeć bez przerażenia i skojarzeń o UFO, wyszliśmy na brzeg rozłożyć się na zajętych przez nas wcześniej leżakach. Tak, trzeba było szybko sobie zarezerwować miejscówkę, bo jak się grubasy rozsiadły, to nie zeszły z leżaków do popołudnia. Spotkaliśmy parę Polaków, zresztą niepierwszą na tym rejsie i rozkoszowaliśmy się błogim lenistwem. Niestety jakoś długo w tym błogostanie nie wytrzymaliśmy, bo mało leniwe z nas bestie. Wypróbowaliśmy leżaki, hamaki i zdecydowaliśmy, że czas wracać. Smutno nam było strasznie, bo dotarło do nas, że to nasz ostatni dzień pobytu w Stanach i wakacji. Czas powrotu na uczelnię i do przyziemnych spraw zbliżał się nieubłaganie...
Bladego pojęcia nie mam co to za rybki, ale było ich mnóstwo!
Moim zdaniem wyglądam jak żółw. Co najmniej dziwnie:P
Do nogi przywiązywaliśmy sobie jedyną pozostałą nam deskę i nurkowaliśmy pomiędzy wysypanymi kiedyś na dnie wielkimi głazami. Ryb było naprawdę dużo, pięknych, kolorowych i niespecjalnie uciekających przed człowiekiem.
A w tle jak duch - Kamil ;-)
Nie potrafię odgadnąć czyje stopy załapały się na zdjęciu. Piotrek?;-)
Kiedy nasze kończyny pomarszczyły się tak, że nie sposób było na nie patrzeć bez przerażenia i skojarzeń o UFO, wyszliśmy na brzeg rozłożyć się na zajętych przez nas wcześniej leżakach. Tak, trzeba było szybko sobie zarezerwować miejscówkę, bo jak się grubasy rozsiadły, to nie zeszły z leżaków do popołudnia. Spotkaliśmy parę Polaków, zresztą niepierwszą na tym rejsie i rozkoszowaliśmy się błogim lenistwem. Niestety jakoś długo w tym błogostanie nie wytrzymaliśmy, bo mało leniwe z nas bestie. Wypróbowaliśmy leżaki, hamaki i zdecydowaliśmy, że czas wracać. Smutno nam było strasznie, bo dotarło do nas, że to nasz ostatni dzień pobytu w Stanach i wakacji. Czas powrotu na uczelnię i do przyziemnych spraw zbliżał się nieubłaganie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz