niedziela, 30 września 2012

Co robić w wolny wieczór na odludziu

Codzienna praca była bardzo wyczerpująca i po powrocie do domu najczęściej miałam ochotę po prostu iść spać. Jednak trochę rozrywki każdemu jest potrzebne i o dziwo nie jestem tu wyjątkiem. Postanowiłam zatem sporządzić listę rzeczy, które można robić w wolny wieczór, kiedy się jest na maksa zmęczonym i mieszka na odludziu;-)

Burger Queen i nowy California Whopper z zielonym czymś w środku. Nie mówię o sałacie.



  1. Najczęstszą wieczorną 'rozrywką', chociaż właściwie obowiązkiem były zakupy w miejscowym warzywniaku. Najciekawsze były rozmowy z personelem. Mieliśmy paru ulubionych kasjerów, którzy zawsze nas wypytywali o przebieg naszego dnia, nasze plany na wakacje. Najfajniejsze było to, że zapamiętali nas z poprzedniego roku i z radością powitali nas z powrotem;-)
  2. Kiedy człowiek się nudzi, czasami przychodzą mu na myśl szalone pomysły. Moja siostra uwielbia czekoladę, najprawdopodobniej to u nas rodzinne. Postanowiłam zatem zrobić jej prezent i przysłać poniższe zdjęcia. Zzieleniała z zazdrości;-)
  3. Pyszna czekolada, smaczne orzechy...

  4. Odnowiliśmy znajomość z naszym przyjacielem z poprzedniego lata - Vinem. Rok wcześniej pracował w Lansdowne na recepcji, teraz pracuje już w zawodzie. Kiedy jednak miał wolny wieczór, spotykaliśmy się w naszym mieszkaniu lub wychodziliśmy np. na kręgle. Mieliśmy fantastyczne zdjęcia z tego wypadu, ale... się skasowały;-)
  5. Przygotowanie obiadu również może być dobrą zabawą. W odróżnieniu od naszych lokatorek, które żywiły się półproduktami lub fast foodem, my przygotowywaliśmy codziennie pyszny domowy obiadek. Rosjanki też gotowały, ale nie nazwałabym tego smacznym, chyba, że ktoś lubi przez 3 miesiące codziennie jeść spaggetti z keczupem ("Magda, I love spaggetti!")
  6. Nasi lokatorzy każdy wieczór i pół nocy spędzali na wspólnym piciu piwka. Mogli sobie na to pozwolić, bo pracowali tylko 4 dni w tygodniu i nie musieli zrywać się z samego rana. Od czasu do czasu robiliśmy większą imprezę zapraszając innych ratowników i bawiliśmy się do rana;-)
  7. W życiu nie wpadłabym na to, żeby zabrać ze sobą do Stanów wędkę. Jednak Węgrzy mają większą wyobraźnię ode mnie i w ich bagażu dwie się znalazły. Pewnego wieczoru spontanicznie pojechaliśmy nad kanał ale pomimo trudów nie udało mi się nic złapać:-(
  8. Mieszkaliśmy na drugim piętrze i mieliśmy duży taras z ładnym widokiem. Noce w Ashburn były bardzo przyjemne i ciepłe, więc mogliśmy spędzać wieczory wcinając pyszne lody i planując naszą wspaniałą podróż
  9. Główną atrakcją każdego wieczoru było wyjście na internet. Nie mieliśmy dostępu do sieci w mieszkaniu, ale w otoczeniu budynku basenu, siłowni i biura sprzedaży w jednym był hotspot. Wszyscy ratownicy spotykali się tam wieczorem i nadrabialiśmy wiadomosci ze świata czy ploteczki z facebooka. Gniazdka były dwa, obsiadaliśmy je jak muchy:-)
  10. Znam trzy miejsca, gdzie można wypożyczyć DVD: Blockbuster, biblioteka publiczna i najwygodniejsze, czyli tzw Red Box. W naszym warzywniaku stała sobie taka czerwona maszyna, wyglądem przypominająca zwykły automat do napojów. Razu pewnego się nim zainteresowaliśmy i okazało się, że za $1 można wypożyczyć film na 24h. Nie żadne bollywoody, normalne, amerykańskie filmy różnych kategorii. Repertuar co jakiś czas się zmieniał, więc warto było do niego zaglądać od czasu do czasu. Raz chcieliśmy obejrzeć film Green Lantern, choć byliśmy zdziwieni, że już jest na DVD, skoro dopiero szedł w kinie. Wsadziliśmy więc naszą kartę debetową i po chwili wyskoczyło pudełko z filmem. Po kolacji zasiedliśmy przed kompem aby obejrzeć ekranizację komiksu, a tu okazuje się, że owszem tytuł dobry, ale to wersja animowana... Darowaliśmy sobie oglądanie bajki i następnego dnia poszliśmy wypożyczyć wersję fabularną. Kolejny wieczór, kładziemy się na kanapie i odpalamy film. Ufff, nie bajka, ale co to? Jaki właściwie miał być tytuł ?Green coś-tam... Green Hornet? Po kilkunastu minutach wiedzieliśmy, że znowu wzięliśmy zły film i to na dodatek strasznie kiepski, obejrzeliśmy go jednak do końca z nadzieją, że może jednak Green Lantern się pojawi i akcja nabierze tempa. Tak się jednak nie stało i kolejnego wieczora wzięliśmy film z Nicolasem Cagem:P
  11. Dobrze jest mieć zmotoryzowanych znajomych, którzy zabiorą Cię do kina oddalonego 40 minut od domu, tylko po to, aby razem obejrzeć Harrego Pottera w 3D. Generalnie bardzo nie lubię oglądać 3D w kinie, bo raz że nie widzę specjalnie tego efektu, dwa że boli mnie od tego głowa i ogólnie obraz jest słabej jakości (niech tylko nikt nie mówi, że zapominam założyć okularów!). W Stanach spotkało mnie bardzo miłe zaskoczenie, bo okulary były bardzo dobrej jakości, wzrok się nie męczył i oglądało się to wyśmienicie. Może dlatego, że nie było napisów? Podejrzewam jednak, że to ciągle lepsza technologia i jakość kina powodowały tą różnicę, szczególnie, że ostatnio w polskim kinie byłam na filmie 3D całkiem niezłej jakości [technicznej].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz