czwartek, 29 grudnia 2011

Trudne nowego poczatki, czyli lifeguarding w polskim wydaniu!

Naszym supervisorem został Aaron. Malutki, chudziutki, młodszy od nas. Wyluzowany, sympatyczny i . . . zszokowany, że może się z nami po angielsku dogadać;-) Zabiera nas na nasze baseny, pokazuje co i jak, abyśmy następnego dnia mogli zacząć pracować. Odczynniki chemiczne, chlor, kwas i obsługa pomp przyprawiały mnie o gęsią skórkę, ale na szczęście nie musiałam sama się tym zajmować - przydzielono nas (mnie i Kamila) do 2 osobowego basenu. Piotrek i Łukasz nie mieli tyle szczęścia - dostały im się baseny jednoosobowe, co oznaczało straszną nudę.
Do pracy było daleko - 8 km w jedną stronę, zatem musieliśmy zaopatrzyć się w rowery. Jednak przez pierwszy tydzień Aaron woził nas swoim BMW, bo nie miał czasu zabrać nas do Walmartu, co nam było bardzo na rękę:D  Kiedy w końcu znalazł czas i bagażnik na rowery okazało się, że rowerów ma być cztery, a miejsce przewidziane na haku było tylko na trzy . . . Przymocowywanie czwartego roweru na wstążkę do bagażnika całkiem nowego BMW i jazda po autostradzie 'oby tylko nie spadły' to jest coś czego nigdy nie zapomnę. A ile przy tym było śmiechu;-)




Nasze Nexty sprawowały się świetnie - służyły przez całe trzy miesiące. Niestety takiego szczęścia nie miał Piotrek, któremu powietrze z opony zeszło pierwszego dnia i Łukasz ze swoją legendarną Jollą, która nie miała hamulcy, kierownica latała na wszystkie strony, ale miała "duszę";-)

1 komentarz: