piątek, 7 grudnia 2012

09-10/09/2011 Niagara on the Lake & Toronto

Po lekkim ochłodzeniu pod wodospadem Niagara ruszyliśmy dalej w drogę. Naszym celem było objechanie jeziora Ontario i dojechanie do Toronto. Po drodze podziwialiśmy znane z wielu winnic Niagara on the Lake oraz tamę na rzece Niagara. Chcieliśmy koniecznie dojechać do Toronto przed 5PM, aby nie władować się w korki, ale średnio nam się to udało...


Dzień był piękny, ciepły i słoneczny. Jechaliśmy wąskimi dróżkami wijącymi się pomiędzy ogromnymi polami upraw winogron. Niagara-on-the-Lake jest znana ze swoich winnic i doskonałego smaku wina. Walczyliśmy z pokusą zatrzymania się po drodze i skosztowania tego lokalnego specjału, jednak czas nas gonił. Nie omieszkaliśmy jednak (a właściwie ja:P) robić mnóstwa zdjęć prosto z pędzącej Toyotki;-)

Sweet focie, tym razem w lusterku bocznym.

Dosyć wartki nurt rzeki Niagara wpada do jeziora Ontario.

Taki tam hotelik.



Tama na rzece Niagara zasilająca jedną z dwóch elektrowni napędzanych siłą spadku wody

Słynne winnice.

Dużo więcej winnic
Po drodze robiliśmy wiele przystanków. Jeden dłuższy postój zrobiliśmy po dotarciu nad brzeg Ontario. Największy problem mieliśmy z zaparkowaniem auta, bo wszędzie chcieli od nas kanadyjskie dolary, których raz - w portfelach mało, a dwa - były droższe od dolara amerykańskiego! W końcu jednak udało nam się znaleźć darmową miejscówkę - Polak potrafi;-)

Próbuję nie spaść i nie wpaść do Ontario, które swoją wielkością i bezkresem bardziej przypominało mi morze niż jezioro;-)
Trzeba było jednak wcisnąć pedał w podłogę i dojechać do miasta przed godzinami największych korków. Połowicznie zrealizowaliśmy swój plan, bo władowaliśmy się w ... duży (zamiast ogromnego) korek. Dodatkowo mieliśmy problemy ze znalezieniem miejsca, w którym zabukowaliśmy nocleg, tak więc zdecydowaliśmy, że na zwiedzanie przeznaczymy kolejny dzień i położymy się wcześniej spać. Na Toronto mieliśmy tylko jeden dzień, więc dokładnie musieliśmy rozplanować czas, aby zdążyć wszystko zobaczyć;-)

Co jest niezwykłego w tym zdjęciu? Ano JEDNOSTKI!! Po trzech miesiącach myślenia w milach/godzinę, w końcu wróciliśmy na chwilę do jedynej właściwej jednostki, czyli kilometrów/godzinę;-)
Na początku nie planowaliśmy odwiedzenia najbardziej znanego punktu w Toronto czyli CN Tower. Wydawało mi się, że wejście nie jest warte tych 25 kanadyjskich dolarów. Jednak po dokładnym zastanowieniu stwierdziliśmy, że niewiele więcej jest w Toronto do zobaczenia, więc zaszalejemy i pójdziemy. Naszym głównym problemem była mała ilość wymienionych dolarów i to, że w Kanadzie wszystko było droższe niż w Stanach. Benzyna była bardzo droga, szczególnie, że dolar kanadyjski był w tym czasie droższy niż dolar amerykański. Mieliśmy sporo kilometrów do przejechania, więc trudziliśmy nasze matematyczne głowy nad tym, jak to zrobić, aby nam starczyło benzyny do granicy. Liczyliśmy, liczyliśmy i w końcu zagadnienie optymalizacji udało się rozwiązać:P

Nasz 'hostel' a tak naprawdę pokoje na wynajem dla studentów na semestr. Ulicę dalej miał swoją siedzibę uniwersytet.

COOKIE MONSTER!
 CN Tower była do niedawna (do 2007) najwyższą budowlą na świecie. Mierząca 533,33 m jest aktualnie na piątym miejscu w rankingu najwyższych budynków wolnostojących.  Początkowo przeznaczona była jedynie (budowano ją w 1976r) jako wieża transmisyjna, jednak teraz, po rozbudowaniu o przestrzeń na restauracje, centrum edukacyjne i taras widokowy, jest jedną z wizytówek Toronto. Rocznie odwiedza ją ponad 2 miliony turystów. I trzeba przyznać, większość to Polacy! [to moje subiektywne wrażenie po odwiedzeniu wieży, niepoparte żadnym wiarygodnym źródłem:P]
Największy fun to wjazd szklaną windą na pierwszy poziom znajdujący się na wysokości 340 metrów. Winda pędzi z prędkością 6 m/s i wjazd zajmuje minutę. Drugim generatorem adrenaliny jest Sky Pod, czyli najwyżej położona galeria obserwacyjna - na wysokości 447 metrów! Nam jednak dane było oglądać świat z 342 metrów przez prawie_najwyżej położoną szklaną podłogę na świecie (pobita przez Willis Tower w Chicago). Robiła ona niesamowite wrażenie a spojrzenie w dół do dzisiaj przyprawia mnie o uśmiech na twarzy;-)

W CN Tower z Łosiem Super-Ktosiem.

CN Tower - szklana podłoga i nasze czarne stopy.

350 metrów w dół...

Musiałam! Najpiękniejsza publiczna toaleta ever!

Stadion Rogers Centre (pierwszy na świecie stadion z całkowicie odsłanianą kopułą) widziany ze szczytu CN Tower. Z góry oglądaliśmy rozgrzewkę przed meczem baseball'owym.

CN Tower
Traf chciał, że w tym samym czasie co my, CN Tower jako cel obrała sobie również duża wycieczka ... z Polski;) Co ciekawe w przeważającej liczbie starych dziadków... :P Po wjechaniu na górę okazało się, że nie byli to jedyni Polacy podziwiający roztaczający się na 160 km widok. Mówiąc ogólnie POLACY OPANOWALI CN TOWER! Częściej słychać było język polski niż angielski. Ja byłam w siódmym niebie, czułam się tak, jakby to Polska przyjechała do mnie nie chwilę. Super było usłyszeć polski z ust nie tylko własnych i Kamila. Potem jednak stało się to męczące, bo nie wszyscy nasi rodacy są rozgarnięci, a rozumienie tych głupot jakie opowiadali było trochę żenujące:P
Po spędzeniu ponad godziny na szczycie wieży, czas było zejść na ziemię. Ponieważ niewiele jest w Toronto do zobaczenia, nasz plan zakładał błąkanie się po centrum, odpoczywanie nad brzegiem jeziora i ogólnie pojęty relaks.
Zaraz pod CN Tower znajdowało się muzeum kolejek z zachowaną OKRĘŻNICĄ (po ludzkiemu obrotnica kolejowa)

Relaks nad brzegiem Ontario

Ontario i jachtówka <3
Na naszej liście MUST SEE znalazło się Hockey Hall of Fame. Właściwie bez powodu, po prostu sporo znaków kierowało na tę atrakcję turystyczną, więc szliśmy;-) Jeśli się nie jest fanem hokeja na lodzie, to chyba niekoniecznie jest to coś co trzeba zobaczyć;-)

Hockey Hall of Fame
Toronto jest bardzo polskie. Przekonać się o tym mogliśmy na każdym kroku. A oto dowody:

Polski Kościół pod wezwaniem św Stanisława Kostki odkryty całkiem przypadkiem. Po prostu parkowaliśmy zaraz obok;-)

Ktoś widzi coś znajomego? Jak nie to podpowiem : "Wódka żołądkowa gorzka" i całkiem mi nieznana "Żytnia" a obok Żuber!

Tutaj podpowiedź jest narysowana na obrazku. Kto ma ochotę na hot doga?;-)
Dotarłszy do dużego parku znaleźliśmy uroczą mapkę (ach kocham amerykańskie mapki!) z zaznaczoną trasą i postanowiliśmy ją przejść. Mieliśmy czas, mieliśmy chęci, więc ruszyliśmy.



Muszę niestety powiedzieć, że Toronto nie znajdzie się na mojej liście TOP 10, nie znajdzie się też w 20 najfajniejszych miejsc. Nie jest brzydkie, ale to po prostu zwykłe miasto, takie do mieszkania, a nie zwiedzania. Oczywiście możliwe, że przegapiłam najciekawsze atrakcje Toronto, ale osobiście - nie polecam męczącej i długiej wyprawy do tego miasta;-)
Umiarkowanie szczęśliwi (bo szklana podłoga w CN Tower była jednak super!) ruszyliśmy w drogę powrotną do Stanów, kierując się jednak prosto na zachód, w stronę Detroit. Musieliśmy jak najszybciej przejechać granicę, bo nasz bak mimo dużej pojemności robił się coraz bardziej pusty, a benzyna droga jak w Polsce...

Smocze łodzie są wszędzie! Udało mi się uchwycić zawodników wracających z treningu. Kto nie wie co to smocze łodzie, niech koniecznie sprawdzi, bo moje dwie Psiapsiółki są w tym najlepsze w Polsce;-)
 Na pewno każdy zastanawia się, ile musieliśmy wydawać pieniędzy na autostrady, przecież to takie kosztowne. Otóż na drogi nie wydaliśmy ani centa. Jedynymi opłatami były przejazdy przez mosty i tunele, nie liczyliśmy tego nigdy, ale podejrzewam że zamknęliśmy się w kwocie $20 za całą podróż.
Poniżej most wiodący prosto do Stanów Zjednoczonych. Powiem szczerze, trochę tęskniłam przez te 3 dni spędzone w Kanadzie;D

Most do USA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz