Kogoś kto czytał post o planowaniu podróży i moich peanach na cześć dobrego zarządzania czasem może zdziwić takie podejście do zwiedzania Chicago - bez dokładnie określonego planu, bez grafiku i rozplanowania środków podróży. Jednak po zrealizowaniu najważniejszych MUST SEE z naszej listy znalazł się czas na odrobinę luzu;-))
|
Złapany przez paparazzi na Navy Pier |
Z Millenium Park ruszyliśmy w poszukiwaniu opisywanego przez przewodniki
Magnificent Mile, jednak bez większej spiny, bo spieszyć się już nie mieliśmy gdzie. Metro nocą było przetestowane, więc ciemności się nie baliśmy.
|
Tej pani nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. |
Czym jak czym, ale architekturą Chicago powala na kolana. Genialnie rozplanowane, doskonale zaprojektowane, nawet dla mnie - kompletnego laika w tych sprawach - było jasne, że to architektoniczny majstersztyk. Połączenie różnorodności tych budynków w jedną spójną całość tworzy styl zwany (uwaga, uwaga) chicagowskim;-)) Idąc
Magnificent Mile mijaliśmy wiele ciekawych fasad, nowatorskich rozwiązań a wszystko w budynkach sprzed ponad pół wieku! Dla mnie bomba;-))
|
Wrigley Building |
|
Jeden z wielu domów towarowych przy tej ulicy. Źródło: Wikipedia |
Navy Pier w sumie powinno dostać osobny post, jako że znalazło się na naszej liście koniecznych_do_zobaczenia. Dodatkowo, atrakcja ta jest numerem jeden pod względem liczby odwiedzających turystów w sezonie. Zbudowane w 1916 roku ma długość ponad 1 kilometra. Głównymi atrakcjami są rejsy stateczkami i 'żaglowcami' stylizowanymi na pirackie okręty. Do tego człowiek ma do wyboru mnóstwo różnych restauracji oraz małe wesołe miasteczko z młyńskim kołem. Ogólnie - wieje nudą:P Jednak do spacerów i kontemplowania piękna jeziora Michigan oraz podziwiania panoramy miasta Navy Pier sprawdza się idealnie;-))
|
Do domu już niedaleko;-)) |
|
Ja i maszty, jak uroczo;-))) |
|
Mewa złapana na Navy Pier |
|
Panorama Chicago z Navy Pier |
Po długim wylegiwaniu się i łapaniu ostatnich promieni słońca nad wodą wymyśliliśmy sobie, że chcemy obejrzeć zachód słońca na plaży. W tym celu musieliśmy wydostać się z centrum miasta i licząc na łut szczęścia trafić na jedną z plaż zaznaczonych na mapach.
|
Linia metra na Loopie na wysokości drugiego piętra. |
|
Loop. |
Niestety pamięć zawodzi mnie, którą dokładnie stację metra wybraliśmy, oraz na którą plażę w końcu dotarliśmy, ale wiem, że cyrklowaliśmy tak, aby było jak najmniej do chodzenia;-) Ostatecznie niewiele nam z tego wyszło, bo jechaliśmy długo, łaziliśmy po jakiejś podejrzanej dzielnicy, zachód przegapiliśmy;-))) Ale i tak było warto.
|
Najprawdopodobniej jest to Montrose Beach. |
W końcu jednak trzeba było wracać do domu, bo następnego dnia czekało nas największe wyzwanie - 24 godzinna podróż "na drugą stronę". 24 godzinna nie oznacza jednego dnia jazdy. Oznacza dokładnie dwadzieścia cztery godziny jazdy, które rozłożyliśmy na dwa dni (do tego wliczając zboczenie z drogi w celu zobaczenia Mount Rushmore). Zanim jednak oddaliśmy się w objęcia Morfeusza czekała nas przygoda w metrze. Jazda do motelu trwała sporo czasu, myślę, że godzina nie jest przesadzoną liczbą. Poza centrum (a w Chicago w ścisłym centrum - Loop też) metro jest overground a nie underground. Właściwie pod ziemią jedzie niezbyt długo. Podczas postoju na jednej z podziemnych stacji usłyszeliśmy kobiecy krzyk. Babka biegała między wagonami i krzyczała, że się pali. W pociągu było sporo ludzi, dużo wystraszonych wybiegło z wagonu. Przybiegł kierownik pociągu i zaczęli szukać tego 'pożaru'. Pociąg oczywiście stał cały czas na stacji, ludzie miotali się ze strachu, a my siedzieliśmy sobie spokojnie czekając na rozwój wydarzeń. W końcu okazało się, że kobieta ma zwidy, coś jej zapachniało spalenizną (hamulce, cokolwiek) i od razu podniosła larum. Ona o dziwo jednak nie dała za wygraną i panikowała dalej;-))) Niektórzy ludzie wysiedli z zamiarem przesiadki na inny pociąg, my jednak wariatki się nie przestraszyliśmy, udało nam się ruszyć ze stacji i dojechać do domu;-))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz