niedziela, 5 sierpnia 2012

18.09.2010 Miami Everglades

Naładowaliśmy przez te parę dni baterie i w końcu zaczęło nam się nudzić. Podliczyliśmy finanse i stwierdziliśmy, że na jeszcze dwie wycieczki nas stać. Bardzo chcieliśmy zobaczyć Key West, rozważaliśmy wyjazd do parku rozrywki i bagna. Zdecydowaliśmy, że odpuścimy Disneyland, w końcu już duże z nas dzieci;-)

Najpierw wybraliśmy się na pół-dniową wycieczkę do Miami Everglades, czyli bagien. Cała Floryda to jedno wielkie bagno, pełne aligatorów i innych potworów. Często słyszy się o tych gadach odwiedzających przydomowe ogródki i atakujących ludzi. A my postanowiliśmy odwiedzić je na ich podwórku.
Mieliśmy z rana trochę stracha, że pomimo wpłacenia $ nasz autobus nie przyjedzie. Na szczęście przyjechał z lekkim opóźnieniem i ruszyliśmy. Jechaliśmy może godzinę, zbierając spod hoteli kolejnych uczestników podróży. Na miejscu dostaliśmy kolorowe nalepki sygnalizujące przynależność do grupy i ruszyliśmy na podbój potworów z bagien.


Wsiedliśmy do motorówki napędzanej wielkim wiatrakiem z tyłu. Zapewne ma jakąś fachową nazwę, której nie znam, zostańmy więc przy motorówce;-) Mieliśmy obserwować z niej dziką przyrodę w tym aligatory. Niepokoiło mnie to, że łódeczka nie miała praktycznie burty, a nasz przewodnik żartował, że jak nam aligator na kolana wskoczy to szybko mamy go wyrzucić a nie głaskać. Przerażające;P


Ja wybrałam dobre miejsce przy krawędzi, aby móc kręcić filmy. W sumie nie wiedziałam czego się spodziewać, czy będziemy wpływać w 'ławice' wielkich bestii i uciekać czy może będziemy obserwować je z daleka? Przez większą część czasu nie zobaczyliśmy jednak żadnego z tych wielkich gadów. Przewodnik raczył nas ciekawymi historiami i szybką jazdą wąskimi kanałami wśród ogromnego huku turbiny. 




Wypatrywaliśmy aligatorów i kiedy już praktycznie straciliśmy nadzieję na zobaczenie jakiegoś nagle dopisało nam szczęście.





Gad podpływał nawet dosyć blisko, więc lepiej było palców za burtę nie wystawiać;-)
 Po przejażdżce kanałami czekało nas jeszcze przedstawienie z wielkim aligatorem i treserem w roli głównej. Było to niesamowite, ponieważ treser wkładał rękę do paszczy zwierzęcia tłumacząc, że aligator tego nie widzi. Musiał bardzo uważać, aby nie dotknąć języka czy zębów, bo paszcza zamykała się z niesamowitą prędkością. Show było niezłe, oglądało się je z przyjemnością. 


Kolejną z atrakcji była możliwość wzięcia do rąk małego aligatora po uiszczeniu symbolicznej opłaty. Nie namyślając się długo skorzystaliśmy z okazji. Dopiero później przyszła refleksja, jak bardzo wymęczone i otumanione muszą być te zwierzęta.



Po przejściu przez sklep z pamiątkami zdecydowaliśmy, że jednak dolary zostaną w naszych kieszeniach i czekając na resztę grupy podziwialiśmy sportowe auta i ... ptaszki;-)


5 komentarzy:

  1. to się nazywa poduszkowiec ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. szkoda, ze nie byliscie w Disneyland :) to miejsce nie tylko dla dzieci ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, ja też bardzo żałuję, ale musieliśmy na coś się zdecydować z powodu braku czasu i ograniczonego budżetu. Wyjazd do parku rozrywki wiązał się z kosztami 300$ od głowy, trzeba było poświęcić na to dwa dni, więc zrezygnowaliśmy. Ale na pewno w przyszłym roku będziemy chcieli jakiś park odwiedzić bo są fantastyczne;-) Dwa lata temu odwiedziliśmy Six Flags a w zeszłym roku (do czego jeszcze nie doszłam, ale z czasem się pojawi na blogu) Universal Studios w LA;-)

      Usuń
  3. polecam Sea World w Orlando :) Universal Studios jest rewelacyjne! a na koniec dnia kolacja w Hard Rock Cafe... ach ta Floryda!

    OdpowiedzUsuń