Pierwszego dnia naszego rejsu przycumowaliśmy do nabrzeża Freeport na wyspie Grand Bahama. Jest to jeden z bardziej znanych kurortów i jednocześnie strefa wolnocłowa. Postanowiliśmy wybrać się najpierw na plażę a później wstąpić do centrum i kupić 'pamiątki'. Wyspy Bahama mają swoją walutę, ale bez problemu można płacić dolarami amerykańskimi. Kurs dolara bahamskiego do dolara amerykańskiego jest właściwie w stosunku 1:1, a ceny niskie, więc byliśmy bardzo szczęśliwi, że już nie ma tip - monsterów i nikt od nas kasy nie wyciąga.
Jechaliśmy naszą taryfą dosyć daleko, przynajmniej daleko od portu i jego czyściutkiej wody. Co ciekawe, auto było przystosowane do ruchu prawostronnego, jak przeważająca większość mijanych samochodów, poruszaliśmy się jednak lewą stroną ulicy! Może to skutek długiego panowania Anglików na wyspie i mieszkańcy zachowali ruch lewostronny z przyzwyczajenia, ale jakie to niepraktyczne! Co prawda wielkich dróg ani wzmożonego ruchu tam nie uświadczysz, ale mimo wszystko, po co sobie utrudniać życie?;-)
Dojechaliśmy na plażę bez przygód - była cudowna, jaśniutki, czysty piasek, ocean błękitny. Ludzi nie było dużo, bo w miejscu które wybraliśmy plaża była wąska i bardziej przystosowana do spacerów niż do smażenia się. Pogoda też była niezbyt plażowa, ponieważ wiał porywisty wiatr. Większość turystów najprawdopodobniej utknęła w centrum wydając swoje $ na niepotrzebne bibeloty i wszechobecną tandetę, my jednak jak zwykle pod prąd, udaliśmy się moczyć w solnej zupie.
Z palmami mi do twarzy.
To się nazywa kolor!
Moje ulubione. Chłop ma płuca jak miech ... kowalski ;-)
To ciemne to chyba glony, były dosyć daleko, ja tam nie popłynęłam, bo bałam się potworów chwytających za kostkę. Czasami wpływały też na płyciznę. Oto zdjęcie na dowód.
Musiałam.
Jak zaczęły się nam marszczyć kończyny od siedzenia w solance zebraliśmy manatki i ruszyliśmy w poszukiwaniu sklepu. Chcieliśmy być sprytni i też pić drinki z palemką na pokładzie statku, aczkolwiek w studenckiej wersji czyli - tanio;-) Wybraliśmy się zatem do sklepu wolnocłowego i zakupiliśmy napój wysokoprocentowy. Co ty było nie pamiętam, jedyne co wiem na pewno to to, że przelaliśmy ów nektar bogów do plastikowych butelek po wodzie mineralnej i postanowiliśmy zostać przemytnikami. Jedną butelkę wzięłam ja i Kamil, drugą chłopacy i w osobnych parach ruszyliśmy na pokład. Ja postanowiłam pójść na żywioł i wmaszerować na pokład z butelką w ręce, chłopacy swoją schowali do plecaka. Czyj sposób okazał się lepszy? ;-)
Taxi.
Krajobraz wyspy.
W porcie stał niejeden wycieczkowiec.
Niestety słaba ze mnie przemytniczka, może moja pokerowa twarz mnie zawiodła, lub zbytnio starałam się być na luzie. Tak czy inaczej przy przechodzeniu kontroli po wejściu na trap ( skanery torebek jak na lotnisku itp) butelczyna została mi zabrana, pan nią potrząsnął i od razu wiedział że to nie woda;-) Butelka została zabrana i mogłam ją sobie odebrać po powrocie do Miami. Nigdy jednak się po nią nie pofatygowaliśmy, ponieważ prosto z portu jechaliśmy na lotnisko, a tam już raczej nie była nam potrzebna. Chłopacy mieli jednak więcej szczęścia i rozumu, więc połowę naszej zdobyczy udało nam się zachować.
Popołudnie spędzaliśmy na statku. Jako, że było tam wszystko czego dusza zapragnie, chłopacy odnaleźli boisko do kosza i poszli pograć. Nie wdając się w szczegóły, zdarzył się wypadek i dla jednego z nas zwiedzanie się zakończyło, a dojście do jadalni stanowiło nie lada wyzwanie - skręcona kostka. Straszny pech, aby zobaczyć się z lekarzem trzeba było zapłacić z własnej kieszeni i wątpliwe było, czy ubezpieczenie pokryłoby koszty. Co by taki statkowy lekarz zrobił? Ano nic, zaleciłby pozostanie w kajucie i trzymanie stopy wysoko w górze. Po tylu urazach jakie spotkały każdego z nas w życiu, sami postawiliśmy diagnozę i zdecydowaliśmy o 'leczeniu'. O wspólnych wycieczkach nie było mowy, niestety musieliśmy się rozdzielić i dalsze przygody na Bahamach przeżywać w trójkę. Jednak nasz poszkodowany jest osobą mega pozytywną i optymistycznie podchodzącą do życia, że dzielnie zniósł zamknięcie w naszej ciasnej dwu-osobowej kajucie i z radością słuchał naszych opowieści z dalszej części podróży. Łukasz - jesteś wielki;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz