czwartek, 3 października 2013

27-28.09.2011 Hollywood & Beverly Hills

Los Angeles to najbardziej liczne miasto w Kalifornii i drugie pod względem liczebności miasto w Stanach (zaraz po Nowym Jorku i przed Chicago). Termin Los Angeles referuje tak naprawdę do aglomeracji miejskiej skupiającej małe miasta, jak np Beverly Hills. Los Angeles zamieszkuje prawie 4 miliony mieszkańców i jest to najbardziej zróżnicowane etnicznie miasto w USA.

Co koniecznie trzeba zobaczyć w Mieście Aniołów? Tak naprawdę to nic, bo nic ciekawego tam nie ma.

Ta opinia może wydawać się bardzo ostra, wiele osób powie że krzywdząca. Że są zakątki miasta, gdzie można zobaczyć cuda, że miasto ma atmosferę itd. Nie poznałam, nie zaznałam tych cudów i podejrzewam, że przeciętny turysta taki jak ja, również na cuda nie ma co liczyć.

Ja byłam dobrej myśli. Chciałam koniecznie zobaczyć Kodak Theatre (teraz Dolby Theatre) i przejść się po czerwonym dywanie. Chciałam wspiąć się na szczyt i zobaczyć znak Hollywood. Chciałam pojechać do Beverly Hills, zobaczyć jakąś gwiazdę robiącą zakupy, przejechać się między szpalerami palm. Chciałam leżeć plackiem na pięknej plaży, otoczona przez pięknych i znanych ludzi. Co z tego wyszło? Zobaczcie sami.

Hollywood Walk of Fame
To jest chyba najbardziej znana atrakcja turystyczna LA. Zdziwiona byłam lekko, gdy w przewodniku doczytałam się, żeby nie jechać tam wieczorem bo niebezpiecznie. Stwierdziłam - "jakieś brednie piszą". Pojechałam i zmieniłam zdanie.
To było największe rozczarowanie całego wyjazdu. Zaparkowaliśmy w jednej z bocznych uliczek, dosyć daleko od miejsca wręczania Oskarów. Jednak jakie było nasze zdziwienie gdy po paru krokach okazało się, że gwiazdy wmurowane w chodnik są wszędzie! Podejrzewałam, że wejdziemy na jakiegoś rodzaju deptak, gdzie spokojnie będzie można podziwiać "gwiazdy" gwiazd największego formatu. Rzeczywistość jednak była zgoła inna. Gwiazdy wmurowane na każdym kroku, nazwiska zupełnie mi nie znane a wszystko na zwykłym chodniku koło McDonalda. Gdzie ten przepych, gdzie te sławy? Teraz wiem, że nazwisk jest ponad 2400, corocznie wmurowywane jest około 20 gwiazd, ale tylko tym co zapłacą z własnej kieszeni 25 tysięcy dolarów. W tym linku lista wszystkich osób (postaci fikcyjnych, zespołów lub nawet produktów), które swoją gwiazdkę na chodniku mają.

CC by SA. Autor: Mateusz Kudła

Ale wygląd tych gwiazd to jeszcze nic. Sex shopy (!!), sklepy z tandetą, fast foody na każdym kroku. Żadnych ładnych restauracji, muzeów czy jakiś skwerów. W końcu doszliśmy do Kodak Theatre, który trochę poprawił złe wrażenie jakie wywarła na nas dzielnica.

CC by SA. Photograph taken by Michael Reeve
W Hollywood nie ma co liczyć na spotkanie znanego aktora czy aktorki. No chyba, że liczymy na Marilyn Monroe, to ją można spotkać nawet w męskiej wersji na każdym rogu ulicy. 
Podsumowując - dramat, można tam pojechać, tylko żeby zobaczyć na własne oczy jak bardzo jest to tandetne. Widzieliśmy gwiazdę Myszki Miki czy Kubusia Puchatka, ale nie było to żadne wyróżnienie, bo zaraz obok była gwiazda nikomu nie znanej osoby (niektórzy nawet nie mają strony na Wikipedii, to już szczyt:P). Uciekliśmy stamtąd szybko, bo było nam strasznie smutno, że fantastyczny deptak okazał się godnym pożałowania chodnikiem.
Na pocieszenie jedna z ładniejszych gwiazdek, znaleźliśmy ją pod samym Kodak Theatre.



Hollywood Sign
Wyprawa do LA nie mogła odbyć się bez zobaczenia znaku na zboczu góry Lee. Wysoki na 14 metrów i długi na 110 ukrywa się jednak przed oczami ciekawskich. Żadne znaki informacyjne nie kierowały na miejsce, nie ma żadnego specjalnego tarasu widokowego. Nasz GPS prowadził nas krętą drogą pod górę (to był dobry znak) przez dzielnicę willową. Co jakiś czas spomiędzy koron drzew wyłaniał się napis i w takich miejscach szaleni turyści wyskakiwali z samochodów, łamali przepisy drogowe, aby szybko strzelić sobie fotę. My też tak zrobiliśmy. Jak wszyscy to wszyscy. W końcu dojechaliśmy do zamkniętej bramy, koniec drogi. Do znaku nie ma żadnego szlaku, nie można wspiąć się na szczyt i podziwiać panoramę. Znaczy można, ale jest to nielegalne.



Ciekawa jest za to historia znaku. Postawiono go w 1923 roku i początkowo był reklamą dla nowopowstałego osiedla o nazwie Hollywoodland i tak też początkowo brzmiał słynny napis. Bramy są zamknięte, bo bardzo często odnotowywano akty wandalizmu. Dla mnie mało zrozumiałe, bo jak ktoś chce zniszczyć, to go znak na bramie nie przestraszy, a mnie przyjemność odebrano. W 2003 roku ktoś genialny wpadł na pomysł rozwalenia wszystkiego i zbudowania tam osiedla luksusowych domów. Na szczęście znalazło się paru fajnych ludzi (Arnold Schwarzenegger, Tom Hanks, Steven Spielberg, Hugh Hefner), zrzucili się na niebagatelną sumę 12,5 miliona dolarów i wykupili tereny od miasta. Znak więc zostaje;-)



"Beverly Hills, that's where I want to be, livin' in Beverly Hills"
Beverly Hills nie jest tak jak np Hollywood dzielnicą LA. Jest osobnym miastem, które wchodzi w skład metropolii Los Angeles. Jest jedną z najbardziej ekskluzywnych miejscowości w Stanach. Chyba każdy zna kod pocztowy 90210;) My postanowiliśmy przejechać się ulicami Beverly Hills, zobaczyć znaną Rodeo Drive i popodziwiać luksusowe butiki i pięknych ludzi;-) Ładnie było.




Nasi są wszędzie!

From Chicago to LA ... Kto pamięta wpis o Route 66? ;-)

Butiki przy Rodeo Drive

3 komentarze:

  1. Artykuł bardzo ciekawy, potwierdzający, że będąc Hollywood można się rozczarować patrząc na tę dzielnicę, ale tak się stało bo większość produkcji filmowej przeniosło się do innych dzielnic Los Angeles np do Burbank. Natomiast w Hollywood jest piękny Chiński Teatr Graumana, kopia słynnej świątyni w Tebach, tak jak gdzieś przeczytałam ""Być w Los Angeles i nie zobaczyć Chińskiego Teatru Graumana to jak pojechać do Chin i nie widzieć Chińskiego Muru".
    Gratuluję fajnego pobytu. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że miło się czytało;-) Szkoda, że nie poznałam tej sentencji wcześniej, bo patrząc po zdjęciach, Teatr Graumana byłby naszym numerem jeden w LA, jeślibyśmy go odwiedzili;-)

      Usuń
    2. Byłam dwa razy w USA, na dodatek za pierwszym razem tylko 2 dni :) na konferencji i prawie nic nie zobaczyłam, zwiedziłam tylko firmę a i tak wróciłam bardzo zadowolona. Następnym razem byłam prawie tydzień, ale na zwiedzanie miałam 3 dni i też nie zobaczyłam wszystko to co zaplanowałam.
      Nie ma co żałować i tak bardzo dużo zwiedziłaś :)

      Pozdrawiam serdecznie,
      Alicja

      Usuń