środa, 30 października 2013

31.07.2013 Luray Caverns

Mieliśmy jechać na plażę, jednak prognoza pogody dla Ocean City, MD nie była zbyt przychylna. Jak zwykle długoterminowa obiecywała piękne słońce, ale dzień przed diametralnie się zmieniła. Zrobiliśmy zatem plebiscyt na basenie, co robić w dzień wolny. Padały różne pomysły, najczęściej leżenie na kanapie (nikt nie mógł pojąć, jak przy tak wymagającym tygodniu pracy mamy jeszcze siłę gdzieś jeździć), albo zakupy w Tysons Corner lub Leesburgu.
Jednak my chcieliśmy jechać dalej i zobaczyć więcej, wytyczyliśmy więc trasę w Appalachy, a dokładniej na drogę Blue Ridge Parkway.
Niektóre pomysły naszych ratowników nam się spodobały i do planu włączyliśmy zwiedzanie jaskiń i odwiedzenie uniwersyteckiego miasta - Charlottesville, gdzie żyją i bawią się studenci UVA. Cała trasa wynosiła ponad 400 mil, ale co, my nie damy rady?;-)

Mapa wygenerowana przez maps.google.com

Kamil był sceptycznie nastawiony do wizyty w jaskiniach. Skądinąd logicznym argumentem było to, że w Polsce też możemy podziwiać stalaktyty i stalagmity, więc czy amerykańskie jaskinie mogą nas czymś zaskoczyć? Jednak jestem na tyle przekonywująca ("ja chcę tam jechać!"), że w końcu K. się zgodził <3

I na szczęście nie usłyszałam "a nie mówiłem?" ;-))

Zerwaliśmy się z rana, aby zrobić zakupy (korzystając z tego, że mamy samochód) i ruszyliśmy w drogę. Czekała nas 3 godzinna jazda na południe. Pięknie świeciło słońce, więc mieliśmy nadzieję na spektakularne widoki. Jednak już po chwili niebo zaszło ciemnymi chmurami i do końca dnia słońca już nie zobaczyliśmy...
Jak się jedzie tyle samochodem to się człowiek nudzi straszliwie.

"Najszybszy w mieście wóz!". A tak serio, to najlepszy wypożyczony, jakim w tym roku jeździliśmy, czyli Chevrolet Cruise;-)
Po mniej więcej dwóch godzinach dotarliśmy do Luray Caverns. Niestety nie tylko my wpadliśmy na pomysł zwiedzenia jaskiń tego dnia. Aby dostać się do wewnątrz, czekaliśmy w kolejce około pół godziny, a to i tak było mało, bo jak wychodziliśmy, to kolejka była jeszcze dłuższa.
Bilet wstępu był drogi. Od głowy powinniśmy byli zapłacić $24, ale posiadając kartę lojalnościową Giant dostaliśmy 50% zniżki na drugi bilet, więc 25% na całość. Dla osób nie zaprzyjaźnionych z arkanami tajnej sztuki matematyki $24+$12=$36, czyli po $18 na głowę. W cenie był wstęp do jaskini, wstęp do Muzem samochodów i bryczek (Car and Carriage Caravan Muzeum) oraz wstęp do Muzeum Luray Valley. Dodatkowo płatnymi atrakcjami był park linowy oraz labirynt.

Odkrycie jaskiń nastąpiło 13 sierpnia 1878 roku przez pięciu mężczyzn. Znaleźli oni dziurę w ziemi, z której wydobywało się chłodne powietrze. Rozkopali dziurę i wpuścili tam małego dzieciaka, aby zobaczył co jest w środku. Odkryli jaskinię. Nikomu nie powiedzieli o swoim odkryciu, więc kiedy teren został poddany licytacji wygrali ją. Kiedy inni się zorientowali, unieważniono licytację z powodu zatajenia odkrycia. Po wielu perturbacjach tereny przeszły w ręce właściciela sanatorium pobudowanego na szczycie góry. Pompował on zimne powietrze do pokoi hotelowych i reklamował się jako pierwszy w Stanach hotel z klimatyzacją.

Zaczęliśmy schodzić po schodach. Po chwili otworzyła się przed nami duża komnata ze stalagnatem (ten co łączy górę z dołem) w centrum. Zostaliśmy uformowani w około 20 osobową grupę i przydzielono nam uroczą blond przewodniczkę.


Natychmiast zorientowaliśmy się, że wizyta w Luray Caverns była strzałem w dziesiątkę. Jaskinia była ogromna, kształtowana przez wodę przez setki tysięcy lat. Dodatkowo, trzeba Amerykanom przyznać, że potrafią zaaranżować atrakcje tak, że zawsze jest ciekawie. Klimat, oświetlenie oraz opowiadane przez naszą przewodniczkę historie sprawiały, że bardzo przyjemnie spędziliśmy tam czas.

Do najpiękniejszych i najciekawszych atrakcji w jaskini zaliczyłabym podziemne jezioro oraz organy skonstruowane ze stalaktytów (tych zwisających). W pierwszym przypadku zachwyca piękno natury, w drugim wyobraźnia i upór człowieka, który poświęcił 3 lata, aby zrealizować swój pomysł i doprowadzić go do perfekcji.


Podziemne jezioro. Stalagmity wyrastające z dna, okazują się stalaktytami zwisającymi z sufitu, odbitymi w idealnej tafli wody.

Idealne odbicie. Nie wszyscy chcieli wierzyć w to co widzą;-))

Organy, a właściwie litofon.


Jednym z najsłynniejszych na całym świecie litofonów jest właśnie ten w Luray Caverns. Zaprojektowane w 1956 roku przez  Lelanda W. Sprinkle składają się z 37 stalaktytów i młoteczków, które w nie uderzają. Jednak już na początku XX wieku popularną atrakcją dla zwiedzających jaskinie były właśnie odgrywane na stalagmitach koncerty.

Film który należy odsłuchać;-) Gra na litofonie w Luray Caverns. Filmik nie mój, pobrany z wikipedii.




Sprytnie zaprojektowane oświetlenie. Nie rzucające się w oczy, podkreślające urodę tego miejsca.

Luray Caverns to ciągle aktywna jaskinia. Jak ktoś się dobrze przyjrzy, to może zobaczyć ściekającą po stalaktycie kroplę wody.

Jak to amerykańskim muzeum bywa, wychodząc z obiektu TRZEBA przejść przez sklep z pamiątkami. Człowiek chce zatrzymać te wspaniałe obrazy i wspomnienia, więc kupuje, kupuje, kupuje... Każdy Amerykanin, bez wyjątku, musi mieć gadżet w postaci koszulki, bluzy, kubka czy breloczka z każdego odwiedzonego przez siebie miejsca. Czy jedzie na plażę, czy idzie do parku rozrywki (tam robią furorę zdjęcia, za pojedyncze płaci się $12-$15!!!) zawsze pamiątka musi być. My też skusiliśmy się na małe zakupy i wymieniliśmy zielone na lokalnie produkowany cider oraz root beer (fu:P).

Następnie pognaliśmy do Muzeum Samochodów. Małe muzeum mieści sporą kolekcję automobili. Niestety wyjątkowo (jak na amerykańskie standardy) nie można było nic dotykać, anie nie było przewodnika. Obejrzeliśmy więc auta sprzed wieku sami. Chyba każdy doceniłby piękno designu przełomu XIX i XX wieku, szczególnie jeśli mogliśmy obejrzeć pierwszy seryjnie produkowany samochód czyli Benz z 1892 roku, czy wóz z 1840 roku (ten był "na konie" a nie na benzynę;)) lub Rolls Royce z 1925 roku z lakierem imitującym skórę.

Konik?

Rolls Royce z 1925 roku.

Imitacja skóry na Rollsie.

Trzecie muzeum było nudne. Prezentowało historię osadników zamieszkujących Dolinę Luray na początku XX wieku. Dla nas nic ciekawego, w Europie mamy dużo starsze i ciekawsze rzeczy:P Ale trudno Amerykanów winić - ich historia nie jest zbyt długa, więc żelazko z duszą jest nie lada eksponatem.
Można też było zakupić woreczek z piaskiem, pobawić się w poszukiwacza złota i spróbować wypłukać złoty piasek. My podarowaliśmy sobie tą atrakcję, bo przed nami jeszcze sporo drogi do przejechania i jeszcze więcej do zobaczenia;-))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz