Przez całe wakacje byliśmy przyzwyczajeni do wysokich temperatur, oraz do palącego słońca. Pierwszy tydzień naszej podróży po Stanach był już chłodniejszy, odwiedziliśmy północne stany, których klimat, ze względu na swoje położenie geograficzne można przyrównać do klimatu w Polsce (mowa o temperaturach w Bostonie, były one zbliżone do takich, jakie panują u nas we wrześniu). Nic jednak nie przygotowało nas do żaru jaki lał się na nas z nieba, gdy wyszliśmy z terminalu lotniska w Miami.
Gdy w godzinach południowych dojechaliśmy taksówką pod adres naszego motelu okazało się, że szyldu brak. Był to najtańszy z naszych noclegów, zapłaciliśmy całe 12$ od osoby za dobę. Co jest kwotą wręcz śmieszną jak na amerykańskie warunki. (Najniżej można liczyć na koszt 30-40$ np w Motel 6, mowa o prywatnych pokojach, nie dormach). Trochę się baliśmy, bo nie wiadomo jakie warunki (ile robaków) nas czekają za taką kwotę i czy w ogóle zastaniemy pod wskazanym adresem jakikolwiek nocleg. Okazało się, że nasze obawy były w części uzasadnione, bo obiekt w którym mieliśmy się zatrzymać został przejęty przez bank i już nie można rezerwować miejsc noclegowych, byliśmy jednymi z ostatnich gości. Osoba, która nas obsłużyła wydawała się jakaś podejrzana, ale stwierdziliśmy, że chyba nie będzie tak źle. Zostaliśmy zaprowadzeni do naszego 4 - osobowego pokoju, który okazał się właściwie mieszkaniem, z kuchnią, łazienką i sypialnią z 4 łóżkami!! Czegoś takiego się nie spodziewaliśmy;-) Były to najlepiej (do tamtej pory:D) wydane dolary i byliśmy bardzo zadowoleni.
Na potwierdzenie moich słów przejechałam się przed chwilą Street View i ku mojemu zaskoczeniu po dwóch latach, bez adresu tylko na czuja ("ten budynek pamiętam!") znalazłam nasze lokum. Jak widać wisi kartka "For Rent", więc faktycznie typek z recepcji dwa lata temu chyba nas nie kantował;-)
Aby dojść na plażę, musieliśmy iść w lewo do skrzyżowania, znów w lewo i prosto, do parku. Za ścieżką i miejscem do rekreacji rozciągał się fantastyczny widok - ocean;-)
Aby dojść na plażę, musieliśmy iść w lewo do skrzyżowania, znów w lewo i prosto, do parku. Za ścieżką i miejscem do rekreacji rozciągał się fantastyczny widok - ocean;-)
Rezerwując wcześniej miejsce w motelu braliśmy mocno pod uwagę jego położenie. Jak widać na mapie, nasz był praktycznie nad wodą. Niestety nie ogarnęliśmy naszymi umysłami ogromu Miami Beach i dopiero w praniu okazało się, że nasza plaża, czyli North Beach jest jednak dosyć daleko od centrum rozrywek czyli słynnej South Beach. Na szczęście po Harding Ave kursował dosyć często autobus (nie wystarczy stać na przystanku aby się zatrzymał, wszystkie są na żądanie!), więc pół godziny później mogliśmy podziwiać słynne plaże Miami.
Wracając do naszego dnia. Było bardzo, ale to bardzo gorąco. A my byliśmy bardzo, ale to bardzo zmęczeni podróżą. W czasie, gdy część z nas ogarniała się po podróży w łazience, część zaprzyjaźniała się z klimatyzacją (uff, na szczęście działającą!) i z miękkimi poduszkami w naszych łóżkach. Postanowiliśmy trochę przeczekać upał a na plażę wybrać się później. Jak zwykle pomysł genialny;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz