niedziela, 8 lipca 2012

16.09.2010 Welcome to Miami!

W końcu nasze wakacje zaczęły wyglądać jak prawdziwe wakacje! Najpierw 3 miesięczna harówka, później ponad tydzień na walizkach zwiedzając kolejne miasta. W końcu jednak przyjechaliśmy do raju, gdzie jedyną atrakcją były piaszczyste plaże i słońce. W Miami, o ile mi wiadomo nic więcej nie ma, żadnej ciekawej architektury, N I C. Całe dwa dni postanowiliśmy spędzić na słodkim Nic_Nie_Robieniu, wygrzewaniu się na piachu, rzucaniu się w fale oceanu i lansowaniu się na Ocean Drive.



Nigdy wcześniej nie pływałam w oceanie, ale mieszkam nad samym morzem, więc ogrom przestrzeni i widok bezkresu wody specjalnie mnie nie zdziwił, ani nie zauroczył. Oczywiście, jak przystało na osobę wychowaną nad morzem, uwielbiam przesiadywać na plaży i gapić się w wielki błękit. Za każdym razem jest to niesamowite uczucie, podejrzewam, że nigdy mi się nie znudzi. Ocean zaskoczył mnie w dwóch kwestiach, jednej pozytywnie, w drugiej niestety mniej. Po pierwsze spodziewałam się lodowatej wody. Ja - dziecko znad Zatoki, jestem przyzwyczajona do ciepłej (chociaż dla osób ze środka Polski jest ona nadal zimna:P). Wiem jednak, że na otwartym morzu woda zmienną jest i raz da się do niej wejść, a innym razem trzeba obejść się smakiem. Atlantyk jednak był ciepły i można było się pluskać do woli, co szalenie nas ucieszyło;-)


Niestety jak mówią "nie wszystko można mieć" i ocean wcale nie jest taki fajny, na jaki wygląda. Przede wszystkim są bardzo mocne prądy przy brzegu, które nieuważnego amatora kąpieli mogą wynieść bardzo daleko od miejsca w którym wszedł do wody. To jednak jest przeszkoda do pokonania, o ile ciągle się kontroluje swoje położenie i odległość od brzegu. Dużym dla mnie problemem okazała się jednak sama woda, która była bardzo przesolona;-) Nie było mowy o nurkowaniu, woda zalewająca oczy tak mocno szczypała, że na początku nie mogłam tego wytrzymać. Dało się do tego przyzwyczaić, ale potrzeba było dużo determinacji, której mnie trochę brakowało. Kończyło się na tym, że po pewnym czasie chłopaki szaleli na styropianowych deskach, a ja wylegiwałam się na piachu. (na zdjęciu poniżej dechy wylegują się with me) 


Jednak w żadnym wypadku nie mogliśmy narzekać na formę wypoczynku. Piękny kolor wody, odpowiednia temperatura i mega dużo słońca, sprawiło, że naładowaliśmy akumulatory i byliśmy gotowi do kolejnego zwiedzania.


Jako ciekawostkę dodam, że po trzech miesiącach siedzenia w pełnym słońcu na basenie, nie spodziewałam się, że mogę się jeszcze we wrześniu opalić, a co dopiero spalić. Ufając, że odpowiednia ilość melaniny w skórze uchroni nas przed przybraniem koloru czerwonego po całym dniu spędzonym na plaży, nie wysmarowaliśmy się niczym przed wyjściem. Jakie było nasze zdziwienie, gdy następnego dnia, skóra schodziła nam z nosów, pleców ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz