czwartek, 13 lutego 2014

9.09.2013 Wulkan Kilauea nocą, Hawaii

Gdy wracaliśmy drogą Chain of Craters już się ściemniało. Mieliśmy jeszcze w planie dwa przystanki - jeden przy Lava Tubes, czyli tunelu wydrążonym przez płynącą lawę, oraz jeszcze raz Jaggar Museum, aby zobaczyć choć odbłysk żaru wulkanu.
Jechaliśmy przez dżunglę w całkowitej ciemności. Aby dostać się do Lava Tubes musieliśmy pokonać krętą drogę, biegnącą wśród deszczowego lasu. Za każdym zakrętem czaiły się tajemnicze cienie, wyobraźnia pracowała nam na pełnych obrotach. Dobrze, że Kamil prowadził, bo w życiu byśmy nie dojechali ze mną za kierownicą.
Naszym celem była niewielka jaskinia, a właściwie tunel w całości wydrążony przez płynącą lawę. Rangerka polecała nam odwiedzenie tego miejsca nawet wieczorem, potrzebne były tylko latarki. Na szczęście byliśmy zaopatrzeni we wszystko co potrzebne i ruszyliśmy.
Do jaskini prowadziła wyasfaltowana ścieżyna, sporo schodów w dół i kompletne ciemności. Dawno się tak nie bałam, mam bujną wyobraźnię i każdy cień był wielkim bengalskim tygrysem, lub co gorsza, wampirem (nie, nie wierzę w wampiry, ale może jakiś po Hawajach się pałęta?). Trzymałam się kurczowo ramienia Kamila, on się ze mnie śmiał i nie chciał świecić! Przypomniało mi się, jak poszliśmy w las w Appalachach [jeszcze o tym na blogu nie było...], kiedy stwierdziłam, że goni nas niedźwiedź i prawie biegliśmy do samochodu, też po wąskiej ścieżynie, skacząc go korzeniach i ledwo uchodząc z życiem:D

W końcu udało nam się dojść do jaskini, która była rzęsiście oświetlona. Uff...




 Nie jestem geologiem, więc nie było to bardzo interesujące miejsce. Ot długi korytarz, jakby mnie ktoś pytał, to bym w życiu nie powiedziała, że to ukształtowane w wysokiej temperaturze. Od samej jaskini dużo ciekawszy był spacer do niej, więc bardzo polecam, ale tylko po ciemku! ;-)

Powrót do auta był nie mniej przerażający od zejścia. Umarłam ze strachu, gdy z egipskich ciemności wyłoniły się jakieś postacie (wampiry, zombie?). Na szczęście okazali się zwykłymi turystami, ale to nigdy nie wiadomo.

Na tarasie widokowym w Jaggar Museum zgromadziło się mnóstwo ludzi. Nie tylko my zostaliśmy poinstruowani, aby przyjść tu po ciemku. Udało nam się znaleźć wolne miejsce na ustawienie aparatu i zaczęło się. Ja wytrzymałam jakieś 15 minut, potem wróciłam do auta, a Kamil został, aby wykonać idealne ujęcie. Miały być i płomienie i gwiazdy. W końcu się udało;-)
Muszę się jeszcze przyznać do małej wpadki, którą zaliczyłam na parkingu. Podeszłam do naszego szarego Chevroleta Cruise i szarpię za klamkę. Nic. Cisnę pilocik do centralnego, głupia, przecież trzeba nacisnąć dwa razy, aby otworzyć drzwi pasażera. No to cisnę i szarpię. Nadal nic! Cholera, co się dzieje? Patrzę na siedzenie pasażera, hym, a gdzie moje cukierki? No tak, próbowałam się włamać do cudzego samochodu...
Tak to jest, jak większość aut jest z wypożyczalni, to wszystkie są szare albo białe i większość do Fordy Focusy, albo Chevrolety! Markę wybrałam poprawnie, ale nasza fura stała parę metrów dalej:P


2 komentarze:

  1. Hihi też mi się to zdarza, wydaje się że wszystkie zielone auta są takie same :) chętnie poczytam o tym niedźwiedziu i ucieczce, więc czekam na całą relację!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chcę Cię rozczarować, więc od razu zaspojleruję, tamtego niedźwiedzia też sobie wyobraziłam ;-( Chyba jednak mam coś z niedźwiedziami, moja największa wpadka i upokorzenie to niedźwiedź w pokoju motelowym i wariat pod drzwiami:D

      Usuń