niedziela, 14 października 2012

Trzy gwizdki i skok, czyli właściwie po co my tam siedzimy

Kiedy widzisz niebezpieczeństwo i musisz opuścić stanowisko celem udzielenia pomocy sygnalizujesz to innym ratownikom oraz użytkownikom basenu za pomocą trzech krótkich gwizdów. Taka jest teoria, a jak rzecz wygląda w praktyce?
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/e1/Fox-40-whistle.jpg

Z racji specyfiki basenu miałam w tym sezonie dużo podtopień. Oczy trzeba było mieć szeroko otwarte i być uważnym cały czas. W przeciągu trzech miesięcy na AV Mills odnotowaliśmy 9 akcji ratunkowych (w tym dwie podwójne) Z wody dzieciaki wyciągałam na zmianę ja i Shelby. Porównując, na pozostałych basenach AV akcji ratunkowych było razem jedna czy dwie.
Przez akcję ratunkową rozumiem skok do wody i wyciągnięcie podtapiającego się dziecka, bo dzięki naszej czujności nie doszło do groźniejszych wypadków i nikt przytomności nie stracił. Wszystkie dzieci lekko opite wodą i przestraszone, po wyciągnięciu na brzeg wracały do siebie. Nie było potrzeby wzywania służb medycznych, a dzieci często po chwili wracały do wody jakby nic się nie stało.
Wspomniałam na początku o 3 gwizdkach informujących o niebezpieczeństwie. Jest to bardzo ważne, bo musimy zejść ze stanowiska, ktoś musi patrzeć wtedy na nasz teren, a często jest potrzebna pomoc drugiej osoby. Jednak w chwili kiedy widzimy topiące się dziecko i rzucamy się na pomoc bez zastanowienia, zapominając o gwizdaniu. Tak było też w wielu przypadkach na naszym basenie, ale wtedy ratowniczka na drugiej wieży widząc problem wzywała pomocy, co bardzo dobrze nam zadziałało.
http://www.accidentin.com/images/accident_report1_jpg
Siedziałam raz na głębokim końcu basenu na wieży. Było niedużo ludzi, grupka małych dzieci bawiła się w rogu basenu niedaleko mojego stanowiska. Trzy czy cztery dziewczynki w wieku 6-8 lat pływały w pływaczkach i kołach ratunkowych, a chłopiec również około 7 - letni, próbował pływać samodzielnie. Dobrze mu szło, na wodzie się utrzymywał, więc miałam na niego oko, ale nie reagowałam. Naprawdę swietnie sobie radził i widziałam, że mama również pilnie go obserwuje (co jest rzadkością). Raptem jedna z małych dziewczynek z niewiadomych przyczyn postanowiła 'pomóc' chłopcu, złapała go za ramiona i wepchnęła pod wodę. Ciągle trzymając go za barki, z całych sił próbowała go wyciągnąć na powierzchnię, co przynosiło dokładnie odwrotny skutek. Natychmiast rzuciłam się do wody (zapominając o gwizdaniu) i złapałam chłopca wypychając go nad wodę. W tej samej chwili matka chłopca również rzuciła się na ratunek i wyciągnęła dziewczynkę - sprawczynię całego zamieszania. W tak płytkiej wodzie wszystkie techniki ratowania jakich nauczyłam się na kursie były zupełnie zbędne. Bo po co mam holować dziecko do brzegu ma tubie, jeśli mogę je tam po prostu zanieść?:-) Wszystko skończyło się szczęśliwie, matka była mi niesamowicie wdzięczna i miło było zobaczyć na twarzach obecnych osób podziw za taki refleks. Wtedy człowiek czuje, że jednak ta praca to nie tylko sprzątanie i pilnowanie chloru w basenie, ale też ogromna odpowiedzialność.

Kolejnym razem siedziałam przy płytszej stronie basenu. Miał w tym miejscu kształt półkola, a dno uformowane było w ten sposób, że można było usiąść na takiej długiej podwodnej ławce. Małe dzieci uwielbiały po tym chodzić, ponieważ z jednej strony był bezpieczny brzeg basenu, którego można było się złapać, a z drugiej głęboka na 1 metr woda.
Było późne popołudnie, byliśmy już blisko zamykania basenu. Jedna z mam pakowała swoje rzeczy do torby a jej mały szkrab chodził po tej ławce. W jednym momencie źle postawił nogę i ześlizgnął się na głębszą wodę. Zeskoczyłam z wieży gotowa do udzielenia pomocy, ale odczekałam jeszcze sekundę, bo często dzieciaki dają sobie radę same, bo albo mają grunt na głębszej wodzie, albo odbijają się od dna i wdrapują na stopień samodzielnie. Często lepiej jest pozwolić dziecku wyjść samemu z opresji, niż stresować go akcją ratowniczą. Tym jednak razem musiałam interweniować. Matka zorientowała się dopiero kiedy chłopiec siedział już na brzegu plując i krztusząc się wodą. Gorzej ze mną, było już chłodno i późno i zero szans na wysuszenie ubrań:-P

Jednak nie codziennie zdarza nam się skakać do wody i ratować topielca. Każdego dnia przyklejamy plasterki na obdrapane, małe paluszki u stóp czy kolanka, przykładamy cold-packi do obitych głów albo w ekstremalnych przypadkach upewniamy się czy została wezwana pomoc do dziecka ze złamaną ręką (wypadek na pobliskim placu zabaw). To nasza codzienność i może bez przypływów adrenaliny, ale za to jaka potrzebna;-)

Ciekawostka: W Stanach często nazwy znanych produktów stają się nazwami dla wszystkich produktów tego typu, jak np u nas adidasy. Tak samo sprawa się ma z bandażami Band-Aid, słowo to używane jest często jako rzeczownik opisujący bandaż dowolnej marki;-)

2 komentarze:

  1. Ja bym chyba nie miała cierpliwości ani nerwów do takiej pracy... więc tym bardziej podziwiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też często dopadało zniechęcenie, ale jak ma się przed sobą jasno określony cel, czyli zebranie funduszy na miesiąc podróżowania, to od razu człowiekowi raźniej. Poza tym, można poznać wielu młodych, ciekawych świata ludzi;-)

      Usuń