czwartek, 23 stycznia 2014

7.09.2013 plaża Ka'anapali, wyspa Maui, Hawaje

Ja tu pitu pitu o jakichś płytach, jakichś małych mieścinach, a przecież wszyscy czekają na relację z Hawajów! Dlatego przeskoczę nasze wojaże kontynentalne i hop do samolotu, 15 godzin i jesteśmy na pięknej hawajskiej wyspie Maui! ;-)

Plan zwiedzania Hawajów był bardzo szczegółowy i napięty, z racji małej ilości czasu (ach ta Politechnika...). Każdy dzień zaplanowany, wszyscy znajomi dokładnie wypytani, co gdzie i kiedy oglądać (jeszcze raz bardzo dziękujemy!). Jedną z rzeczy na liście MUST SEE była plaża  Ka'anapali, gdzie mieliśmy podziwiać ... ŻÓŁWIE;-)))

Na Hawajach robi się raptem parę rzeczy: opala, surfuje i nurkuje. Na Ka'anapali zabraliśmy zakupione wcześniej rurki i maski i rzuciliśmy się w odmęty. Ach te odmęty, tak odmienne od naszego niesłonego, zimnego i brudnego Bałtyku;-)))



Ka'anapali to tak naprawdę prywatna plaża przy hotelach, jednak przyjechaliśmy tam odpowiednio wcześnie i znaleźliśmy bez problemu miejsce do parkowania na darmowym parkingu. Plaża była jeszcze pusta, o 9 rano grubi turyści dopiero się zwlekają z łóżek.

Lifeguard's tan - I'm lovin' it!
 Po zrobieniu paru fotek i zapakowaniu aparatów z powrotem do bagażnika (goPro zostało - na żółwie) rzuciliśmy się w bezkresny błękit oceanu. Oczywiście szok, bo to ocean a nie bałtyckie bajorko - woda przejrzysta, ciepła i ... słona. Moja rurka nie chciała ze mną współpracować, choć Kamil uparcie twierdzi, że to ja nie umiem jej używać. Na poparcie moich racji kazałam mu się zamienić na rurki, żeby sam łykał tę słoną wodę, ale jego rurka też nie chciała ze mną współpracować i wywaliłam ją :D

Trzeba wszystko 'nakamerować' dla potomnych.
 Gdy tylko się zanurzyliśmy otoczyła nas feeria barw. No dobra, wcale tak nie było, ale nadal fantastycznie było pływać wśród małych kolorowych rybek i raf. Ale my na tą plażę pojechaliśmy w jednym celu - zobaczyć żółwia.
Po jakiejś pół godzinie w wodzie, ja już nie miałam siły i postanowiłam odpocząć na piasku. Kamil też był zniechęcony, bo żaden żółw nam się nie pokazał. A miało być ich na pęczki!
W Stanach przy każdej plaży są publiczne prysznice, aby można było spłukać z siebie sól. Stoję smutna pod tym prysznicem i nagle widzę trzy staruszki (tak z 50 lat miały), które podekscytowane rozmawiają o tym ile która żółwi widziała! Co więcej, weszły do wody po nas! Nie mogłam tego tak zostawić, pobiegłam do Kamila i postanowiliśmy po chwili odsapnięcia pójść jeszcze raz szukać żółwia.

Lifeguard's tan... Nie udało mi się tego pozbyć w zupełności, ale byłam pretty close.
 W końcu się udało! Któreś z nas wypatrzyło wielgachnego żółwia i goniliśmy go*. Nigdy nie widziałam, aby ktoś lub coś uciekało tak dostojnie jak ten żółw. Ten kto powiedział, że żółwie "latają" w wodzie miał rację. Chciałabym się poruszać z taką gracją i dostojeństwem jak on;-))
* tak naprawdę nie goniliśmy, bo gonić ani dotykać żółwi nie wolno. Po prostu trzymaliśmy się go w niewielkiej odległości tak, aby go nie spłoszyć i nie drażnić.

Nasza pierwsza wizyta na plaży zakończona sukcesem. Żółwie obczajone, achy i ochy powiedziane, czas zwiedzać!

6 komentarzy:

  1. Jakie piękne fotki, bardzo miło się je ogląda gdy za oknem pełno śniegu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:)) takie widoki dobrze wychodzą nawet na zdjęciach z kalkulatora:D

      Usuń
  2. Jaaakie widoki, jaaaka plaża! :D Aż zimno mi się robi od tej zimy za oknem. Fajnie, że są nowe notki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc mnie pisanie nowych postów też sprawiło dużą przyjemność;-) A jeszcze czekam na recenzję z Chin u Ciebie!;-)

      Usuń